niedziela, 9 lutego 2014

Laters, baby

Przykro mi, że muszę dodać ten post. Naprawdę jest mi przykro. Ale czasem tak bywa :) Nie dam rady ciągnąć dalej tej historii.
Dziękuję Wam za ponad 300 komentarzy, prawie 14 000 wejść i wsparcie, kiedy wena się na mnie wypinała ♥
Czuję się paskudnie przerywając akcję w połowie. Przepraszam. Może jeszcze kiedyś natkniecie się na mnie i moje wypociny.

Wasza Infinity ♥

PS A to tak na pożegnanie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Chyba od dawna byłam na to gotowa. Już od dawna wiedziałam, że to musi się tak skończyć. Jedynie tłumiłam w sobie tę myśl. Nadal mnie ona przeraża. Wwierca się w moją duszę, pozostawiając po sobie co raz to większą pustkę. Łzy samoistnie napływają do oczu.
Jeszcze raz, ostatni raz, omiatam wzrokiem mój pokój. Walizka, wypełniona jedynie najpotrzebniejszymi rzeczami, oparta jest o ścianę. Ona jest już gotowa. A czy ja jestem?
Przewieszam podręczną torbę przez ramię i wychodzę na korytarz. Ze względu na wczesną porę nie muszę martwić się domownikami. Cichutko, na paluszkach schodzę po schodach z walizką w dłoni. Zupełnie jak przez całe moje siedemnastoletnie życie. Wzdycham.
Będzie mi brakować wspomnień. To one są najważniejsze, ale i najbardziej bolesne prawda?
Zatrzymuję się przed drzwiami. To już naprawdę koniec. To już nie wróci. Zostawiam to za sobą.
Zamykam oczy. W następnej chwili wysiadam z taksówki przed lotniskiem. Posyłam uprzejmy uśmiech miłemu kierowcy w podeszłym wieku i wysiadam. Kierując się do miejsca odpraw, przejeżdżam palcami po wypukłości w kieszeni jeansów. Bilet nadal tam jest. To on trzyma mnie przy ziemi.
Zajmuje swoje miejsce. To już ostateczne. Nie mogę się wycofać. Patrzę przez okno na rozciągający się za nim pas startowy. W mojej torbie rozlega się dźwięk wiadomości. Muszę wyłączyć telefon...
To od Harry'ego.
"Hej. Może to zły pomysł, może nie powinienem pytać, narażając się na przekroczenie tej cienkiej granicy między przyjaźnią a...
Ale pomyślałem, że mogłabyś pójść ze mną na bal. Co ty na to?".
Naciskam czerwoną słuchawkę, zamykając tekst sms'a.
Przepraszam. Za późno. To już nie jest możliwe, mój drogi Harry. Wiem, że on z czasem zrozumie, tak jak reszta. Nathan... Och, Nathan. O niego boję się najbardziej. To dobry chłopak, nie zasłużył sobie na mnie.
Opieram głowę o chłodną szybę. Przyjemna, w stosunku do mojej rozpalonej twarzy.
Martyna lubiła moje rumieńce. Moja blondynka. To złamie jej serce. Może napiszę jej choć parę słów wyjaśnienia... Ale nie teraz. Dopiero kiedy wszystko sobie ułożę.
Głos stewardessy powiadamia pasażerów o starcie samolotu. W ostatniej chwili, puste dotąd miejsce obok mnie zajmuje mężczyzna w  garniturze. Nie, nie mężczyzna. Chłopak. Ubiór dodaje mu nieco lat, a ma ich co najwyżej dwadzieścia-pięć.
Posyła mi szczery uśmiech, podczas gdy siedzę tak skulona przy oknie. Chcę już lecieć. Jak na moje życzenie, silnik zaczyna pracować. Mkniemy po ziemi aby zaraz oderwać się od podłoża i wznieść między chmury.
- Jestem Christian- chłopak znów przykuwa moją uwagę. Patrzy na mnie z wyczekiwaniem i wyciągniętą ręką.
Pragnę zacząć od nowa. Chcę wymazać każdą rzecz związaną z dawną mną.
Trwam w zamyśleniu jeszcze przez chwilę, przyglądając się jego ciepłym grafitowym tęczówkom. Jeśli to ma się udać, muszę zacząć od teraz.
Ujmuję jego dłoń w odpowiedzi. Dopiero po chwili decyduję się dodać.- Victoria.
Chmury za oknem wyglądem przypominają puszystą watę w wesołym miasteczku. Ale są bardziej ulotne. Jak słowa wcześniej wypowiedziane, czy myśli powstałe w głowie.
Podciągam kolana pod brodę i wkładam do uszu słuchawki. Odpływam do swojego Pałacu Myśli w rytm Arabelli. Na krótką chwilę podróż przerywa mi ponowny komunikat od stewardessy.
- Proszę państwa, lądowanie w Seattle planowo nastąpi za 15 godzin. Życzymy miłego lotu.
Uśmiecham się.